Zrób sobie sondaż! Jak nami manipulują w sieci

Ok, przyznaję się – jestem naiwna. Cóż, każdy ma jakieś wady. 😉 Jestem naiwna, bo wciąż wierzę, że prawda ma znaczenie. Pocieszam się, że może przynajmniej jest to ten pozytywny rodzaj naiwności, który pozwala mi wierzyć (a nawet tak działać), że uczciwość jest lepszym rozwiązaniem niż kłamstwo, a manipulacja ludźmi zasługuje wyłącznie na pogardę. Dlatego wkurza mnie, jak łatwo dajemy sobą manipulować w sieci – nie ze złej woli, z braku zastanowienia czy z naiwności właśnie. Często po prostu nie mamy możliwości, by się temu przeciwstawić, bo nie wiemy, że zostaliśmy zmanipulowani. Aby to choć trochę zmienić,  postanowiłam na blogu raz na jakiś czas ujawniać sieciowe manipulacje i – jeśli to możliwe – pokazywać sposoby ich wykrywania.

Dziś o sondażach opinii publicznej. Sondaże są potrzebne nie tylko politykom. Wszyscy mniej lub bardziej świadomie kierujemy się ich wynikami. Gdyby 90 proc. Polaków popierało przyjęcie uchodźców – to ludzie temu przeciwni zaczęliby się zastanawiać, że może nie mają racji, skoro większość jest za. Kiedy przed wyborami partia X ma dwa razy wyższe poparcie niż partia Y – to wiadomo, że lepiej zagłosować na X, bo nikt nie lubi identyfikować się z przegranymi, to psychologicznie dowiedzione.  Sondaże mają silny wpływ społeczny, są więc wymarzoną przestrzenią manipulacji.

Już chyba wszyscy wiemy, że tzw. sondy internetowe, pojawiające się na różnych portalach, nie są wiarygodne nawet w minimalnym stopniu, ponieważ nie biorą w nich udziału reprezentanci różnych grup społecznych, a po prostu zainteresowani użytkownicy danego portalu (czasem biorą udział w sondzie wielokrotnie, jeśli taka opcja nie została zablokowana). Sondy chętnie są też trollowane przez armie trollów działających na konkretne zlecenie – jeśli wynik ma być pozytywny dla danej opcji (politycznej czy biznesowej), wystarczy wysłać link do trolli, a te klikną tyle razy, aż wynik zrobi się odpowiedni. Jeśli kierujemy się wynikiem takiej sondy podczas podejmowania jakiejkolwiek decyzji – powinniśmy mieć świadomość, że zostaliśmy zmanipulowani.

Znacznie większy wpływ na nasze otoczenie ma jednak manipulacja dużymi badaniami opinii publicznych. Badania robione w sposób wiarygodny, reprezentatywne, prezentujące prawdziwy rozkład głosów dla zadanego pytania – są bardzo ważne, ale i bardzo drogie. Koszty sięgają kilkudziesięciu albo kilkuset tysięcy złotych. Zlecający badania – media, partie, korporacje, firmy – szukają więc oszczędności. W sumie nic dziwnego. A skoro jest popyt, będzie też i podaż.

Na polskim rynku jakiś czas temu pojawił się internetowy panel badawczy – nazwijmy go panelem R. Działa w prosty sposób: rejestrujesz się i wypełniasz ankiety na rozmaite tematy. Oczywiście wcześniej określasz płeć, wiek, zainteresowania, miejsce zamieszkania i inne dane demograficzne. Ankiety R. trafiają do określonych osób, dobranych pod względem próby ważnej dla konkretnego badania. Na razie wszystko wygląda pięknie. A jednak wyniki badań z R. często różnią się od wyników innych sondaży. Dlaczego?

Otóż panel R. uczestnikom za wypełnianie ankiet oferuje nagrody.  Za każdą ankietę dostajesz punkty, potem możesz je wymienić na np. zegarek, suszarkę, książkę, komplet sztućców. Przesyłki z nagrodami – jak zapewnia R. – dostarczane są prosto do domu. Już logując się do R. pierwsze pytanie, na które odpowiada uczestnik, to pytanie o rodzaj nagród, które się preferuje. Potem mowa jest także o sklepie R., w którym można wybierać upominki. Ale fajnie!

Ok, to w czym problem? W tym, że uczestnicy ankiet wybierani są nie spośród wszystkich Polaków, a spośród zamkniętego grona osób, które z własnej woli postanowiły uczestniczyć w ankietach. To zbiór zamknięty i wcale niekoniecznie światopoglądowo, wiekowo czy społecznie reprezentatywny. Choć panel R. twierdzi inaczej i zapewnia o wiarygodności swoich badań.

Zagrożeń jest sporo. Po pierwsze – w badaniach mogą brać udział osoby, które nie znają i nie rozumieją przedmiotu badania, a więc stawianych pytań, ale chcą dostać nagrodę, więc wypełniają kolejne ankiety, klikając na chybił trafił. Po drugie – użytkownicy mogą przy logowaniu podać fałszywe dane na swój temat. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że panel R. jest dostępny już dla 15-latków, z łatwością wyobrażam sobie 13- i 14-latków, którzy logują się do panelu podając nieprawdziwe dane (choćby wiekowe) – a ich odpowiedzi zliczane są jako właściwe dla grupy, którą wpisali.  Wszystko dzieje się internetowo –  nie ma jak zweryfikować prawdziwości podanych danych.

Po trzecie – skoro rozmaite środowiska stać na utrzymywanie płatnych trolli, nic nie stoi na przeszkodzie, by te trolle zarejestrować w panelu R., prawda? Troll to najczęściej zwykły człowiek, który zdecydował się w ten sposób zarabiać – wrzuca posty określonej treści do sieci i dostaje za to pieniądze. Ten sam człowiek jest więc również wiarygodny dla panelu R. i może stać się jego uczestnikiem. I jeszcze dostanie za to nagrodę!

Czy jest tylko jeden taki panel, w Polsce? Nie. Tego typu metodami posługują się rozmaite portale badawcze, choć R. ma akurat dość mocno rozbudowaną część sklepową. 😉

Teraz połączmy to w całość. Jest jasne, że przy tego typu systemie zbierania danych nie można mówić o żadnej wiarygodności – choć panel R. chętnie się na wiarygodność swoich badań powołuje i nie wspomina o zagrożeniach związanych z realizowaną przez siebie metodą badawczą.  Prawdziwy jest za to fakt, że badania są dużo tańsze niż tradycyjne (wykonywane metodą face to face lub telefoniczną, na podstawie reprezentatywnej – nie tylko ilościowo – próby).

Gdyby badania prowadzone w ten sposób były niszą wśród cytowanych sondaży, nie byłyby problemem. Niestety, jest ich coraz więcej z powodu ceny  – z takich badań korzystają ministerstwa, i partie, i firmy, i wiele instytucji publicznych. Na podstawie takich badań podejmowane są ważne decyzje w Polsce. Takie właśnie badania cytowane są przez największe media i wpływowych polityków.

Jaką szansę mamy my, zwykli zjadacze chleba, by nie uwierzyć w to, że większość młodych popiera właśnie tę partię, a większość średniego pokolenia jest za taką reformą, skoro przebadano aż 1000 osób na panelu internetowym i właśnie słyszymy, co wynika z ich odpowiedzi?

Żadnej.

Jedyne rozwiązanie, to bardzo dokładnie sprawdzać, kto zrobił badanie i jaką metodą – taka informacja musi być podana przy cytowanych sondażach. A potem sprawdźcie, czy można mu ufać. Jeśli nie można – wyrzućcie te wyniki z głowy, z sieci, ze swoich profili w social media. Tak aby nie miały wpływu ani na Was, ani na Waszych znajomych.

Ps. Wybaczcie, że nie podaję nazwy panelu. Choć on naprawdę istnieje. I działa. I nie jest jedyny…